Lewis Hamilton żałuje, że odrzucił rolę w "Top Gun: Maverick"
Wszystko zaczęło się od zaproszenia Lewisa Hamiltona na plan filmu "Na skraju jutra" z 2014 roku. Otrzymał je od gwiazdora tego dzieła, Toma Cruise’a i od tamtej pory gwiazdy sportu i ekranu się zaprzyjaźniły.
W kolejnych miesiącach Cruise wysyłał Hamiltonowi dodające otuchy przed startami w Formule 1 SMS-y, a kierowca miał go poprosić o to, by znalazł dla niego rolę w ewentualnym sequelu "Top Gun". Przy czym było to na długo przed rozpoczęciem jakichkolwiek prac nad filmem "Top Gun: Maverick".
"Powiedziałem mu: kolego, jeśli kiedykolwiek będziesz kręcił drugi Top Gun, mogę zagrać nawet woźnego. Po prostu niech to będę ja" – wspomina Hamilton w rozmowie z "GQ".
Cruise zapamiętał tę prośbę i gdy nadszedł czas, skontaktował kolegę z reżyserem Josephem Kosinskim, który zaproponował mu rolę jednego z pilotów. Hamilton ją odrzucił. Po pierwsze, musiał skupić się na wyścigach, a po drugie, nie miał żadnego doświadczenia aktorskiego.
"Nie miałem nawet żadnej lekcji aktorstwa. Nie chciałem być tym, który sprawi, że film odniesie klęskę. No i nie miałem czasu, żeby w pełni się temu poświęcić. Pamiętam jak ze złamanym sercem powiedziałem o tym Tomowi i Joemu. Potem tego żałowałem. Pokazali mi gotowy film, a ja myślałem tylko o tym, że to mogłem być ja" – wspomina dalej Hamilton.
Odmowa nie zamknęła przed Hamiltonem drzwi do współpracy z Kosinskim. Kierowca został producentem jego kolejnego filmu, w którym Brad Pitt wciela się w rolę kierowcy Formuły 1.
"Powiedziałem im, że ten film musi być autentyczny. Istnieją dwie grupy fanów F1. Pierwsza to starzy wyjadacze, którzy od małego oglądają wyścigi co tydzień ze swoimi rodzinami. Druga to nowe pokolenie kibiców, którzy poznali ten sport poprzez serial dokumentalny Netfliksa. Moją pracą było wyłapanie wszystkich bzdur. Mówiłem im, co nie miałoby prawa się wydarzyć. Tłumaczyłem, jak powinno to wszystko wyglądać. Po prostu dawałem im rady, by wiedzieli, o co chodzi w wyścigach" – kończy mistrz świata.